Zachciało mi się czegoś niezwykłego, wybrałam się więc na nocną wycieczkę śladami Mistrza i Małgorzaty, organizowaną przez Bułhakowski dom. Kosztowała 1000 rubli, trwała od 1 do 5 rano i... hmmm, nie jestem pewna, czy ją polecam. Chyba lepiej to samo obejrzeć w dzień, bo chwilami przestawałam słuchać przewodniczki, walcząc z przemożną chęcią snu, zwłaszcza ok. 3 w nocy. Hehe, dzienne wycieczki są tańsze - a myślę, że równie ciekawe.
Przed pierwszą (młoda godzina...) na podwórku Sadowej, 10, zebrało się ok. 140 osób, bo jednocześnie ruszały stąd dwie wyprawy autokarowe i jedna piesza. Najpierw obejrzeliśmy skromną ekspozycję muzealną, gdzie wprowadzono nas w nastrój i zaserwowano kilka faktów o pisarzu, dostąpiliśmy też zaszczytu zapoznania się z Behemotem - i wiecie co? Jestem kociarą, parę kotów w życiu widziałam, nasz Tajniak miał 8 kg żywej kociej wagi, ale TAKIEGO kociska nie spotkałam jeszcze. Doczekał się nawet własnego akapitu w rosyjskiej Wikipedii pod hasłem "Bułhakowski dom".
Sadowa, dom 10, to jeden z pierwszych budynków z mieszkaniami komunalnymi w Moskwie. Nazwa "komunalne" wzięło się od tzw. komunn robotniczych - robotnicy prowadzili wspólne gospodarstwa domowe... przynajmniej teoretycznie. Praktycznie spierano się o zajmowanie łazienki, kolejność sprzątania powierzchni wspólnych i lepsze palniki na kuchenkach. Dla Bułhakowa, pochodzącego z inteligenckiego domu, gdzie grano na fortepianie, obracającego się w środowisku teatralnym, lekarza z wykształcenia, sąsiedzkie burdy urządzane przez klientów Annuszki, prowadzącej melinę, czy stale nawalonego stolarza - były nie do zniesienia. Jednocześnie w tym samym domu zamieszkiwała bohema - mieszkania z olbrzymimi oknami przeznaczano na pracownie, teatry miały tu przydziały - tu Jesienin spotkał Isadorę Dunkan.
Tuż obok, zaledwie kilka kroków w stronę Twierską, mieszczą się dwa czy trzy moskiewskie teatry. Kiedyś też był teatr - rewia, a rewii Bułhakow, wychowany w MChAcie nie uznawał. Więc Behemot z Wolandem zrobili w "Variete" porządek...
Wsiadamy do autobusu i przejeżdżamy kawałeczek Twierską. Chyba na piechotę byłoby szybciej, bo utknęliśmy w niedużym korku (2.30...). Oto klub Mossolitu, czyli Rosyjskiego Związku Pisarzy Socjalistycznych. Rzecz znamienna - w klubie literatów nie ma biblioteki. "Po co? Przecież to pisarze, a nie czytelnicy (писатели, а не читатели)". A tuż obok - redakcje gazet, w których Bułhakow wycierał progi, żebrząc o wierszówkę. Na budynek ten, schowany w pierieułku Twierskiej, przypadkowy przechodzień nie zwróci żadnej uwagi - ot, kolejna dziwna kamienica. Przed przebudową Twierskiej lat 30 był to jednak bardzo charakterystyczny dom - nazywał się dom Nerznee i był pierwszym moskiewskim wysokościowcem, luksusową czynszówką dla bogatych kawalerów. Do wielu mieszkań prowadziły prywatne windy, kuchni de facto nie było, sufity miały po 4, albo i 6 metrów, był klub, restauracje, kino i olbrzymi taras na dachu, wykorzystywany zresztą jako... plac zabaw dla dzieci z działającego tu kiedyś przedszkola. To tu Bułhakow poznał swoją drugą żonę i zaczął pisać swoją słynną powieść.
Potem, oczywiście, koniecznie na Patriarsze, bo przecież tam Annuszka rozlała olej - to iście diabelskie siły, bo torów tramwajowych w tym miejscu nie ma i... nie było. Przynajmniej na stałe, bo kiedy podczas budowy ulicy znaleziono przypadkiem fragment jezdni z torami, jakaś miejscowa staruszka przypomniała sobie, że którymś latem przez parę miesięcy remontowano trakcję na sąsiedniej Twierskoj... i tramwaj puszczono tymczasowo równoległymi zaułkami. Na Patriarszych jest pomnik Kryłowa, ale Bułhakowa nie ma. Nie ma go zresztą w Moskwie w ogóle, jest tylko placyk przygotowany pod ustawienie odlanych już figur. Tyle że... okoliczni mieszkańcy się nie zgodzili. Nie chcą mieć Wolanda i różnych dziwaków koło domu. Nie rozumiem ich trochę, zważywszy, że dziwaków tam i bez Bułhakowa pełno, a o 3 szwendali się tłumki pod wpływem różnych substancji odurzających i grały co najmniej trzy gitary.
Po drodze rzuciliśmy okiem na dość tajemniczy dziś budynek w stylu gotyku angielskiego - dom Sawwy Morozowa, obecnie dom przyjęć MSZ, a w powieści - mieszkanie Małgorzaty, z okien którego wyleciała szukać swojego Mistrza.
My też pojechaliśmy szukać Mistrza - okazało się, że Małgorzata zamieniła pałacyk na drewnianą chatkę, chylącą się do ziemi. Mieszkali tam przyjaciele pisarza...
A stamtąd już Worobiowe góry - powitanie dnia, pożegnanie Wolanda z Moskwą i Bułhakowa z życiem. Przewodniczka opowiada o chorobie i śmierci pisarza, miasto zażywa porannych ablucji przy pomocy polewaczek, a studenci świętują koniec egzaminów... mimo świtu nie wyglądają na zmęczonych.
Zresztą, Miasto nie śpi... z okien autokaru widzieliśmy czynny w środku nocy zakład fryzjerski, w którym było dwóch klientów, jakaś para przemieszczała się na rolkach po chodniku, zakochani siedzieli w knajpkach czy całowali się na środku przejścia dla pieszych, nie zważając na klaksony licznych, mimo dzikiej pory, samochodów.