poniedziałek, 30 stycznia 2012

Ogłoszenie parafialne

Tak jak rok temu, Ambasada urządza bal dla polonijnych dzieci. Podkreślam - polonijnych, ale ekspatowe też mogą przyjść :) Bal będzie 11 lutego o godz. 13.00, dobrze przynieść własne ciasto/przegryzki/owoce/soki, i, oczywiście, karnawałowe stroje. Jeśli kogoś interesuje, jak się zapisać, piszcie na kocianna na gazeta.pl, to powiem, gdzie trzeba do 8 lutego wysłać emalkę.

niedziela, 29 stycznia 2012

Niedziela na Patriarszych - przewodnik po lodowiskach c.d.

Rok temu prawdopodobnie pisałam o lodowisku na Patriarszych Prudach (to tam, gdzie Annuszka rozlała olej). Albo i nie. Staw w skwerku wewnątrz Sadowego Kolca, czyli de facto w ścisłym centrum, jest jednym z najładniejszych lodowisk w "szagowoj dostupnosti", czyli w odległości pieszej od naszego domu. Nasze szkolne jest jakoś dziwnie czynne, no i nie ma infrastruktury, to jest wypożyczalni (a Młodej kopytko urosło nader niespodziewanie od grudnia) i gorącej herbaty. I nie jest tam tak klimatycznie.
Ceny: wstęp wolny, łyżwy na godzinę (nie przestrzegają, można jeździć i dwie i trzy) - 150 rubli + dokument albo 1500 rubli zastawu, dla dzieciaków do 10 r. ż. bezpłatnie.

Młoda wybrała się tam z koleżanką, która łyżwy założyła pierwszy raz w życiu, ale po kilkunastu minutach robiła już piękne ślizgi i piruety. A później, żeby zgarnąć dziewczyny nie tylko z tafli, ale i z górki i z zamku lodowego, przemarznięci dorośli zaproponowali pizzę. "Nie ma to jak przetrzymać rodziców na mrozie" - stwierdziło moje dziecko.

Muszę przyznać, że pizzeria była super. Ciepły wystrój, smaczne jedzenie, dość przyzwoite ceny, i - co dla koleżanek okazało się najważniejsze - zaproszono je do kuchni, gdzie mogły same przygotować swoje pizze!

sobota, 28 stycznia 2012

Motywacja

Zapytano mnie kiedyś, czy to prawda, że w rosyjskich szkołach muzycznych jest taki straszny rygor. Nie umiałam odpowiedzieć, bo nie mam porównania. Moje dziecię chodzi co prawda do szkoły muzycznej, ale nie wiem za bardzo, co ono tam robi, bo ma ją w czasie świetlicy.
Ale...dzisiaj wyjątkowo byłam na lekcji i zrozumiałam, czemu mój dzieciak nie chce ćwiczyć w domu.
Bo ze mną: jeszcze raz. Źle. Źle. Dobrze, ale dolne C popraw. Źle. C dobrze, ale zapominasz o artykulacji. Jeszcze raz. Źle. Źle. Źle. No, może być.
A z panią: pierwsze pięć taktów znakomicie! Świetnie! A tu musimy trochę popracować. Spróbuj te trzy nutki. I jeszcze raz. I jeszcze. Doskonale! A teraz wkomponujemy to w całość. No widzisz, prawie ci się udało! Jeszcze trochę, a będzie idealnie!

Kurczę, a podobno byłam nauczycielką. Cudze dzieci jednak łatwiej uczyć, niż własne :)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Dzieci, wypad z Moskwy

- I gdzieście takiego fajnego dzieciaka przywieźli! - użalała się nad nami ftyzjatra, wypisując "sprawkę", że nie stanowimy zagrożenia dla ludności i że nie należy nas szczepić na gruźlicę. Próba tuberkulinowa, którą tu robi się co roku i traktuje jak świętość, wypadła nam źle i bardzo źle, więc trzeba było w poradni chorób płuc zrobić inną próbę - diaskintest, rosyjski wynalazek, który ze znacznie większym prawdopodobieństwem okreśła obecność prątków w organiźmie, i na który alergicy nie reagują tak mocno, jak na tuberkulinę.

(Ciekawe, jak ja będę w Polsce lekarzom tłumaczyć się z odmowy przeprowadzenia próby Mantoux po 4-letnim pobycie w kraju o wysokim zagrożeniu epidemiologicznym, bo "ruski" diaskintest nam daje wynik negatywny...).

W Moskwie nie tylko suchoty szaleją (gdyby ktoś nie wiedział: szczepionka nie daje odporności, chroni tylko przed najbardziej zjadliwymi i groźnymi u małych dzieci postaciami  gruźlicy), ale są przekroczone wszelkie normy dotyczące zanieczyszczenia powietrza, poziomu hałasu i - miejscami - skażenia radiologicznego. Podobno nie rodzą się już tu zdrowe dzieci, 85% przedszkolaków ma jakieś problemy ze zdrowiem, a 20% cierpi na choroby przewlekłe. 

Jeśli nie stać Was na willę w Srebrym Borze - zabierzcie stąd swoje dziecko - zakończyła pani doktor.

niedziela, 22 stycznia 2012

Gallus domesticus


Na e-matce (każdy ma swoje słabości), na e-matce znaczy ematki dyskutują na temat dobrowolnego siedzenia w domu z dziećmi drobnymi i nie tylko. Wyraziłam tam zdanie, że z olbrzymią przyjemnością zostałabym żoną ekspaty, zwłaszcza, że dziecię mam jedno i podrośnięte, które z czystym sumieniem można zdać placówce edukacyjnej na parę godzin. W tym czasie uczyłabym się języków, czytałabym książki, poszłabym na kurs czegoś bezużytecznego dla własnej przyjemności, zwiedzałabym wszystko, co tylko się da, a od czasu do czasu bawiłabym się w idealną panią domu (hehe, już to widzę).

Sęk w tym, że to ja pracuję za granicą, a nie mój mąż, nie mogę więc być żoną ekspaty. A mojemu ślubnemu wizja inwestycji czasowej we własny rozwój intelektualny i społeczny jakoś nie przypadła do gustu, więc mężem przy żonie nie chce być. Podejrzewam, że dotyczy to większości panów, bo w takiej sytuacji jak ja znam w Moskwie jeszcze tylko dwie, prócz siebie, kobiety. Prawo migracyjne Federacji Rosyjskiej i specyficzne kwalifikacje zawodowe małżonka de facto uniemożliwiają mu podjęcie zatrudnienia w Rosji, a przerwa w CV ma znacznie większe znaczenie dla kariery mężczyzn, niż kobiet.

I myślę sobie, że to bardzo niesprawiedliwe jest.

I jeszcze myślę sobie, że na forum "Mężczyzna" czy innych takich nigdy nie powstałby wątek o dobrowolnym pozostawaniu w domu, tylko dlatego, że żona dobrze zarabia. W świadomości społecznej nie ma po prostu "kogutów domowych".

sobota, 21 stycznia 2012

Anomalia pogodowa?

Czytałam sobie o przygodach Jakuba Wędrowycza, i dziwili się ludzie we wsi, skąd mgła przy 10-stopniowym mrozie, kiedy taka sytuacja w przyrodzie nie występuje.
Autor jest archeologiem, a nie meteorologiem, i pewnie w Moskwie w zimie nie mieszkał, więc na prawo nie wiedzieć :)

Temperatura za oknem: - 12. Widzialność: umiarkowana. Nad miastem unosi się mgła, pada drobny śnieżek i... świeci słońce. Być może to nie mgła, tylko skondensowany smog, ja tam nie rozróżniam. Wczoraj też tak było, w świetle latarni unosiły się srebrzyste iskierki zamarzniętej wody.

piątek, 20 stycznia 2012

Mocne uderzenie

Zima przyszła. W przyszłym tygodniu w nocy ma być koło -20, więc norma - no bo kto to widział, żeby na Крещение, znaczy się prawie że odpowiednik naszych Trzech Króli, tylko 19 stycznia - było zaledwie -6. No toż to jakaś parodia zimy jest, nieprawdaż?

Bardzo Ważny Człowiek ma dziś urodziny, hepi berzdej, Ważny Człowieku!

W związku - albo i bez związku - z mocnym uderzeniem zimy miałam okazję poznawania publicznej rosyjskiej służby zdrowia. Brakuje im może wyposażenia, ale na pewno nie profesjonalizmu, podejście do pacjenta też zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Za wyjątkiem szkolnego gabinetu medycznego, kojarzącego się raczej z pokojem przesłuchań, a nie miejscem udzielania pierwszej pomocy. Spodobało mi się zwłaszcza krzesełko dla pacjenta, dokładnie na środku niemal pustego białego pomieszczenia...

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Zawiozę dzieciaka do lasu i tam pod jakimś drzewem...

założymy biegówki i pójdziemy się ganiać!
Po krótkich obliczeniach stwierdziłam, że warto zainwestować we własne narty: najtańszy tzw. "zestaw ludowy" (zwyczajne deski, aluminiowe kijki, wiązania NN75, czyli to, co mają zwykle w wypożyczalniach) kosztuje 1500 rubli, do tego 1000 rubli za buty. Całość zwróci się po ok. 15 godzinach jazdy.
Młoda ma trasę w szkole, tu zresztą często biegówki są obowiązkowym elementem szkolnego wyposażenia. Wygodne, dobrze przygotowane trasy do stylu klasycznego są we wszystkich parkach, do stylu dowolnego mniej-więcej w połowie parków, a narty to jedna z nielicznych rzeczy ponadwymiarowych, które wolno przewozić w metrze. I sprzedają je nie tylko w sklepach sportowych, których tu jest całkiem sporo, ale np. w hipermarketach.
Rok temu widziałyśmy na nartkach dzieciaczki, które nie umiały jeszcze dobrze chodzić. Na łyżwach zresztą też... I bardzo nam się to podoba.

A w Warszawie.. cóż, zawsze trasę możemy wydeptać sobie same. Mamy gdzie.

sobota, 14 stycznia 2012

Blog roku

Ekhm, gdyby ktoś nie zauważył, to po dwóch z hakiem latach prowadzenia bloga postanowiłam wziąć udział w konkursie blog roku. Trzeba wysłać sms o treści D00112 (De Zero Zero Sto Dwanaście), to prawie jak telefon ratunkowy, na numer 7122, żeby zagłosować na ten właśnie dziennik elektroniczny.

A że w 2011 pływałam statkiem z Petersburga do Moskwy, zwiedzając po drodze m.in. Karelię, byłam na Wyspach Sołowieckich i północy europejskiej części Rosji, i zrealizowałam wyprawę nad Bajkał, nie mówiąc już o intensywnym letnim oglądaniu Podmoskowia, to stwierdziłam, że kategoria "Podróże i szeroki świat" jest właściwa :) Całokształt bierzcie pod uwagę, całokształt.:)

piątek, 13 stycznia 2012

Czy geniusz wszystko tłumaczy?

A to cytaty z dzienników Sofii Tołstoj. Pierwszy dotyczy bezpośrednio jej sytuacji, ale dwa pozostałe są - niestety - ponadczasowe, i wielu facetów dotyczą :(

Geniuszowi należy stworzyć spokojną, wesołą, wygodną atmosferę, geniusza trzeba nakarmić, umyć, ubrać, przepisać jego dzieła niezliczoną ilość razy, kochać go, nie dawać powodu do zazdrości, żeby był spokojny, nakarmić i wychować niezliczone dzieci, których spłodzi, ale którymi zajmować się jest mu nudno i czasu na to nie ma, bo on musi się zająć Sokratesami, Epiktesami, Buddami i tak dalej, i musi dążyć do tego, żeby nimi być. 
I kiedy domownicy, którzy oddali młodość, siły, piękno - wszystko - w służbie takiemu geniuszowi, to mówi się im, że niewystarczająco rozumieli geniusza, a sam geniusz nawet nie podziękuje, że złożono mu w ofierze nie tylko swoje młode, czyste życie materialne, ale dokonano w sobie atrofii wszelkich zdolności duchowych i umysłowych, które nie mogły się rozwijać ani żywić wobec braku wolnego czasu, spokoju i sił.  

Tak sobie myślę, czy geniusz ma prawo wymagać tego od swoich najbliższych? Czy taki swoisty egoizm w imię celów wyższych, poświęcenie i unieszczęśliwienie własnej rodziny w imię ludzkości jest usprawiedliwione?

Sama matka nie jest w stanie wychować synów, i dlatego dziś tak złe jest młode pokolenie, że źli są ojcowie, leniwi w sprawie wychowywania dzieci, i chętniej rzucają się do wszelkich innych zajęć, unikając najwazniejszego - wychowania przyszłych pokoleń, które powinny kontynuować sprawy całej ludzkości i iść naprzód. 

Kiedy zajęta jestem sztuką, muzyką, książką, ludźmi - wtedy mój mąż jest nieszczęśliwy, zaniepokojony i zły. Kiedy, tak jak teraz, szyję mu koszule, przepisuje [dzieła] i cicho, smutnie więdnę - jest spokojny i szczęśliwy, a nawet wesoły! - i to jest mój ból życiowy! Zagłuszyć, w imię mężowskiego szcześcia, wszystko, co we mnie żywe, pogasić gorący temperament, zasnąć, i - nie żyć, a durer, jak powiedział Seneka o bezwartościowym życiu.

Ilu takich tyranów, przekonanych o własnej wyższości tylko dlatego, że, na przykład, zarabiają, albo że zarabiają więcej (i to w kraju, gdzie do tej pory kobiety o tych samych kwalifikacjach i na tych samych stanowiskach co mężczyźni mają niższe niż oni uposażenia - nawet w budżetówce!) - można wciąż jeszcze zaobserwować wokół nas. Może dziś łaskawie zgodzą się na "rozwój" żony, jeśli koszula jest uprasowana, zupa czeka, a dzieci są niewidzialne i niesłyszalne.
To się, na szczęście, zmienia. Ale bardzo powoli.

Dobitnym przykładem tej powolności jest... pozwolenie paniom na wcześniejsze wyjście z pracy w Wigilię czy Wielki Piątek. Bo muszą święta przygotować...


czwartek, 12 stycznia 2012

Żona, matka, kochanka

Mój wykładowca od literatury rosyjskiej uwielbiał Tołstoja. Na prozę rosyjską przełomu wieków mieliśmy semestr, z czego dwa zajęcia poświęciliśmy Dostojewskiemu, jedne - całej reszcie, a wszystkie pozostałe - Lwu Nikołajewiczowi. Biografie mistrzów musieliśmy znać w zakresie tzw. "legendy" - czyli mieliśmy wiedzieć to, co pamięta ze szkoły przeciętny Rosjanin z przeciętnym wyższym wykształceniem.
Wg "legendy" Tołstoja gość wielkim pisarzem był, ideałem chodzącym, świetny we wszystkim, czego się tknął, o olbrzymich wobec siebie wymaganiach, i żona go nie rozumiała.

Moje letnie wycieczki do Jasnej Polany i Chamowników zrewidowały ten pogląd, zwłaszcza w tym ostatnim muzeum, gdzie nie mieliśmy przewodnika, a na nasze pytania odpowiadały panie, pilnujące wystawy. O Sofii Andriejewnie mówiły z przejęciem, wielką sympatią i ogromnym współczuciem.

www.wikipedia.org
Udało mi się znaleźć wersję elektroniczną jej "Dzienników".
Mężczyźni, nawet (a może zwłaszcza) genialni, to jednak sukinsyny są. A Sofia Andreiejewna była święta. Taka "Matka-Polka" typowa, a najtrudniejszym dzieciakiem było to 16 lat od niej starsze...
Przepisywała (po kilkadziesiąt razy) jego teksty, była jego sekretarką, tłumaczką, wydawcą, pielęgniarką, zarządzała posiadłością, pilnowała spraw majątkowych, zajmowała się domem, uczestniczyła czynnie w prowadzeniu szkół, stołówek, ochronek dla ubogiej ludności, zbiórek charytatywnych, pilnowała jego zdrowia i spokoju.
Urodziła - i de facto samotnie wychowała - 13 dzieci, z których pięcioro zmarło bardzo wcześnie. Pan mąż w nosie miał zalecenia lekarzy dotyczące odpoczynku po ciąży i karmieniu (żona wszak służy zaspokajaniu potrzeb wszelakich), i był, jakbyśmy to dziś określili, terrorystą laktacyjnym, nie uznającym instytucji mamki.
I jeszcze - świadomie usuwając się w cień męża, jemu służąc - usiłowała zajmować się rozwojem własnym. Nie tylko szyjąc, haftując, szydełkując. Grała na fortepianie, malowała akwarele, robiła zdjęcia, napisała powieść, publikowała własne opowiadania i wiersze w czasopismach. I bardzo jej na tym rozwoju zależało.

A przecież kiedy, jak to ładnie ujmują biografowie Tołstoja, dokonał się w nim przewrót ideologiczny (a mówiąc po ludzku, odpier...ło mu totalnie, i inaczej tego się nie da nazwać), jej życie było stało się jedną wielką walką - walką o normalność, o zapewnienie bytu dzieciom, usprawiedliwioną zresztą tym, że mąż wcale a wcale nie spełniał głoszonych przez siebie ideałów.

W zamian miała zazdrość, podejrzliwość, kłótnie, totalny brak zaufania i suche, złośliwe wpisy w dziennikach Lwa Nikołajewicza...

środa, 11 stycznia 2012

Już 7 lat minęło


To już 7 lat, odkąd mam własnego dzieciaka :) Kawał czasu. W tym roku bez wzruszających przemyśleń o tym piszę, raczej z przerażeniem - ale wcale nie dotyczącym spraw wzniosłych czy metafizycznych, nie boję się upływu czasu ani nic z tych rzeczy... Boję się podwójnej imprezki urodzinowej, której zażyczyła sobie moja córka. Nie wiem, jak ja przeżyję dwa napady band siedmiolatków na dom... Bandy są niekompatybilne i zbyt liczne, żeby je zaprosić jednocześnie, co oznacza pieczenie dwóch tortów, przygotowanie dwóch zestawów przegryzek i wytrzymanie dwa razy po co najmniej dwie godziny dzikich harców. Chyba im puszczę jakiś film :)

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Ciemność widzę, ciemność...

Mało, że trzygodzinna różnica czasu po powrocie z urlopu jest bolesna. Bardzo bolesna, bo tutejsza 9 to dla nas 6 rano, ergo, dzieciaka do szkoły zwlec będę musiała w środę o naszej 4.30....

Do różnicy się za chwilkę przyzwyczaimy.
Ale do tego, że widno się dziś zrobilo o godz. 9.45!!!! - to chyba nieprędko. Jak ja nienawidzę wstawać, kiedy jest ciemno!

A Rosjanie wciąż świętują. Urzędy, banki i przychodnie pozamykane - i tak od 10 dni. W metrze unosi się aromat na wpół przetrawionego alkoholu. W sklepach wciąż jeszcze można kupić dekoracje noworoczne i opakowania na prezenty, i wcale nie są przecenione. Dzieci mają ferie, i żeby było zabawniej - mają je o dzień dłużej, niż dorośli. Moja firma zapewne wypełni się jutro radosnym świergotem młodszych latorośli kolegów z pracy, przynajmniej tam, gdzie szefowie są łaskawi i wyrozumiali.

Śnieg pada.

piątek, 6 stycznia 2012

Ale kino!

Większość premier filmowych w Rosji jest znacznie wcześniej, niż w Polsce. Kota w Butach widziałyśmy już w listopadzie, a w Polsce dziś wszedł do kin. 
Ale... polskich filmów w rosyjskiej stolycy brak. Jeśli, oczywiście, nie liczyć tych puszczanych na dużym telewizorze w Instytucie Polskim (NB, polecam, www.kulturapolshi.ru, nie tyle pokazy filmowe dla emerytów, co w ogóle działalność, bo jest szeroka i ciekawa, i bibliotekę, która jest nieźle zaopatrzona). Korzystając więc z ostatniego dnia pobytu w kraju i złotego serca sąsiadki, pojechałam do najbliższego kina na "Listy do M."
Normalnie lepsze chyba niż "Love, actually" :)

Nie ma to jak leniwy urlop w kraju.
Jutro wracamy do Moskwy - tam święta kończą się dopiero we wtorek, ale ponieważ WSZYSCY mają święta, to biletów na nasz ulubiony pociąg nie dało się kupić i trzeba było kombinować jak koń pod górę. W Polonezie będę rozmyślać nad tym, jak rozłożyć miesiąc przysługującego mi wolnego w nowym roku (a z mostami pewnie i więcej). I, co najważniejsze, gdzie ten miesiąc spędzić? Bo mówiąc szczerze, mieć rosyjską wizę, która pozwala na dość swobodne poruszanie się po terenie większym od Australii i pełnym pięknych i dzikich zakątków, i jeździć na wolne do Polski - to chyba grzech jest...
Z drugiej strony, mieć męża i futrzaki w Warszawie, o pozostałej rodzinie i przyjaciołach nie wspominając, i nie odwiedzać towarzystwa - to też niedobrze jest.
Obrazek z Wikipedii

wtorek, 3 stycznia 2012

Bo wszystko jest większe i ładniejsze

Jakieś pół roku temu z zachwytem pisałam o Eksperymentarium w Moskwie.
Młoda, korzystając z rosyjskich ferii świątecznych i leniwiąc się w warszawskim domu przed po raz czwarty oglądną kreskówką, zapytała z rozmarzeniem, kiedy znów tam pójdziemy. Mnie, pochłoniętą piątym tomem Pieśni Ognia i Lodu, nagle olśniło: przecież jest Centrum Kopernik!
Rano Młoda ociągała się z ubieraniem, twierdząc, że w Moskwie wszystko jest większe i ładniejsze, więc nie ma po co jechać na Powiśle. Ale już BUW ją oczarowała (a tylko szybko przeszłyśmy przez hall, nie zaglądając ani do samej biblioteki, ani do Hula Kuli), a Centrum wprawiło w zachwyt. Kiedy wrócimy do Polski na stałe, z pewnością kupimy sobie jakąś roczną wejściówkę...

W każdym razie, warszawiacy mogą wykreślić moskiewskie Eksperymentarium z listy must see. Chyba, że koniecznie muszą sfotografować maszynę do robienia mgły...

niedziela, 1 stycznia 2012

Postanowienia noworoczne

- odwiedzić Kazachstan, Kirgizję i Mongolię
- zobaczyć wreszcie Władywostok i... Kaliningrad
- zabrać Młodą na koncert symfoniczny
- obejrzeć Eugeniusza Oniegina (i parę innych rzeczy też)
- zająć się w końcu swoją rodziną (i to tak, żeby jej nie pozagryzać)
Przypominam wszystkim potencjalnym gościom, że jeśli mój kontrakt nie zostanie przedłużony, to tegoroczne wakacje będą moimi ostatnimi w Moskwie. Bierzcie więc yyy... cztery litery w troki i przyjeżdżajcie albo przylatujcie, jak kto woli.
(zdjęcie Kurszskiej Dugi by Kontis Satunas z Wikipedii).