wtorek, 30 kwietnia 2013

Jadę sobie

a raczej lecę, w cholerę, tam gdzie trochę cieplej, bardziej wionennie i słonecznie. Mapy wydrukowane, przewodnik zabrany, program minimum opracowany. Mam trzy dni, i zamierzam często zostawiać Anarchistkę z tatusiem i zwiedzać sobie sama.
Anrachistka przyrośnięta do telefonu, tatuś do laptopa, wi-fi w schronisku jest, wstawać oni wcześnie nie lubią, więc pewnie relacja będzie na bieżąco. Na początek obejrzę sobie Wnukowo.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Makieta Moskwy

Pod koniec ubiegłego roku rozpisano konkurs na wybudowanie makiety Moskwy, takiej podświetlanej, żeby się na niej pory dnia zmieniały i w ogóle. Nowej.
Bo jest jeszcze stara, można ją sobie obejrzeć na parterze hotelu Ukraina. Przepraszam, Radisson Ukraina. Tfu, jaka stara, ciut starsza ode mnie. Fascynująca. Do Radissona każdy może sobie wejść tak po prostu, pojeździć windą, poudawać, że chce się wybrać stolik w restauracji na 30 piętrze (nie wiem, czy na 30, ale wysoko, dokładnie tam, gdzie PKiN ma taras widokowy). Zarówno Moskwa z wysokości restauracji hotelowej, jak i Moskwa z wysokości balkonu I piętra zrobiły na mnie piorunujące wrażenie.

Z góry pięknie widać idealne zgrane linie Nowego Arbatu i Kutuzowskiego prospektu, stanowiące przemyślane, zwarte całości architektoniczne - z tej perspektywy doskonale pasują do siebie budynek RWPG (obecnie siedziba władz miasta) i wieżowce Nowego Arbatu. Tuż obok Biały Dom, rzeka Moskwa i Moscow City. Zdecydowanie warto w Ukrainie pojeździć windą :)

Z trochę niższej góry 16x9 metrów dioramy Moskwy z 1977 roku. Na pierwszym planie Zariadie, ze straszliwie wielkim, 12-piętrowym gmachem hotelu Rossija, w którym było ponad 3000 pokojów. Wybudowano go w 1967 roku, na fundamentach niedobudowanej ósmej wysotki, wg planu tego samego architekty, co niedokończoną wysotkę zaprojektował. Biedak, najpierw przeżył załamanie nerwowe po śmierci Stalina, kiedy się okazało, że nie powstanie jego budynek, a potem jeszcze omal zawału nie dostał, kiedy Chruszczow kazał hotelowi dobudować dwa piętra. 
W każdym razie hotelowe straszydło, które byłoby w innym otoczeniu perełką architektury (utrzymane było w stylistyce warszawskiej Victorii), tutaj zdecydowanie nie pasowało, i po czterdziestu latach, pod pretekstem zużycia się elewacji (w końcu chruszczowskie budownictwo oszczędnościowe) rozebrano je całkowicie, z zamiarem wybudowania nowego hotelu. Podobno jednak z planów nici i będzie tam park.

Ale wracając do dioramy: super zabawka. Można założyć sobie słuchawki i w paru językach odsłuchać historii dioramy, historii budynków, które są na niej przedstawione, a wszystko z podkładem muzycznym i efektami świetlnymi - jest i zachód słońca, i rozgwieżdżone niebo ze światełkami okien i samochodowymi reflektorami - gorąco polecam.

Od Ukrainy zresztą odpływa w sezonie VIP statek wycieczkowy, drogi podobno jak diabli, ale bardzo VIP. W przypadku decyzji o takiej wycieczce, warto zajrzeć do Radissona, popodziwiać makietę, a także piękne obiekty malarstwa i rzeźby socrealistycznej, i przepych wnętrz socklasycystycznych, pieczołowicie odrestaurowanych przez nowych właścicieli.


niedziela, 28 kwietnia 2013

Puchar w minifutbolu



Zupełnie nieoczekiwanie Młoda zapisała się do reprezentacji Polski w piłce kopanej. Zespół, po dwóch treningach na korcie tenisowym Ambasady, wystartował w międzynarodowych zawodach, i musiał walczyć przeciw profesjonalnym prawie graczom ze szkoły brytyjskiej, reprezentacji Finlandii (z którą miał pewne szanse) i zawodowcami z osiedlowego rosyjskiego klubu Nagatino. Przegraliśmy z kretesem, ale za to mamy najlepszego bramkarza Pucharu w tej kategorii wiekowej, który dostał za swoje poświęcenie indywidualną nagrodę z wyobrażeniem Lwa Jaszyna.

Jaszyn był nieprzypadkowy, bo całość odbywała się w olbrzymiej hali futbolowej klubu Dynamo. Hala, wybudowana przed Olimpiadą w Moskwie, wkrótce dokona żywota, nową zbudują troszkę dalej, a na razie, ze względu na, hmmm, umiarkowaną nowoczesność i trwale obecny w powietrzu, wydzielany już przez ściany, sztuczną trawę i linoleum w szatniach zapach potu i sparciałych tenisówek, jest bardzo tanią areną, którą chętnie wynajmują sobie amatorskie zespoły, które chcą sobie pokopać rekreacyjnie na pełnowymiarowym boisku pod dachem i w ciepełku.

Drugi zespół, młodzieżowy, też odniósł porażkę, ale nie tak spektakularną, jak dzieciaki. Być może nie bez znaczenia były barwy narodowe, które udało się zakupić w ostatniej dosłownie chwili - maluchy nie dostały, bo małych rozmiarów nie było....

środa, 24 kwietnia 2013

Festiwal nauki

Muzeum Timiriaziewa jest stare i nudne, ale tętni życiem pozabiologicznym. Niedawno zorganizowano tam festiwal nauki, przyjechali uczniowie i studenci fajnych kierunków, Młoda wykonywała doświadczenia z jodyną, skrobią i roztworem witaminy C, oglądała żywe pantofelki pod mikroskopem, zaciekawiły ją widowiskowe doświadczenia chemiczne. Bardzo spodobała jej się nauczycielka, opiekująca się młodzieżą, która pokazywała dzieciakom chemię, a zwłaszcza jej komentarz do wykładu 16-letniej prelegentki:

Prelegentka: jak wiecie, mamy środowisko kwaśne, zasadowe i obojętne...
Nauczycielka: jasne, wiedzą. Kwaśnie jak cytryna i niekwaśne, OK?

Średnia wieku audytorium nie przewyższała chyba 7 lat...

Po zamkniętym dla rodziców wykładzie z fizyki Młoda, wyraźnie zła, postanowiła niezwłocznie opuścić muzeum i nie chciała już pobawić się w doktora w "gabinecie medycznym" ani oglądać drapieżne roślinki. Spędziłyśmy tam jednak ponad dwie godziny i miała prawo czuć się zmęczona.

wtorek, 23 kwietnia 2013

1279 km

1279 km dokładnie wg google maps dzieli mnie od mojego ślubnego.
Wiosną małżeństwo na odległość robi się szczególnie dotkliwe.
Zwłaszcza wobec wizji najbliższego spotkania z noclegiem na sali wieloosobowej w schronisku młodzieżowym. Kiedy rezerwowałam hostel, zdecydowanie myślałam o niewłaściwych rzeczach.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Szukanie wiosny

A w ogóle to przedwczoraj, oprócz podglądania czynów społecznych, wybrałam się na poszukiwania wiosny. Gdzieś się, skubana, schowała, bo po przedwiośniu od razu nastąpiło lato - przynajmniej na termometrach - a wiosny jak nie było, tak nie było.

Wiosny szukałam dosyć daleko - w Izmajłowie. Jest tam sztuczna wyspa z fascynującą nazwą: miasteczko Baumana, i oczekiwałam osiedla konstruktywistycznego, sławiącego słynnego rewolucjonistę. A tu guzik. Zamiast kontruktywistycznego osiedla mamy XVII-wieczną cerkiew z czerwonej cegły, takąż basztę, a także otynkowany na biało czworobok kompleksu budynków domu inwalidów wojennych z XIX wieku. I park. Piękny i stary.

Za cara Aleksieja Michajłowicza (ojca Piotra I) powstały urządzenia hydrotechniczne i stawy: Srebrny i Gronowy, a wyspa i przylegające doń tereny zostały zaprojektowane jako eksperymentalne gospodarstwo idealne. Było tu kilka ogrodów warzywnych i owocowych, zaopatrujących pałacową kuchnię i apteczkę, uprawiano tu winorośl, były pasieki, ówczesne odpowiedniki ferm drobiowej i krowiej, mleczarnia, winiarnia, browar, huta szkła, kuźnia etc. etc. Na obszarach zasiewowych stosowano pięciopolówkę, i w ogóle - wykorzystywano najnowocześniejsze know-how z Europy Zachodniej, Rosji i Dalekiego Wschodu. Na samej wyspie stał pałac drewniany, podobny do niedawno odtworzonego pałacu w Kołomienskom. Kto wie, jakie by były efekty eksperymentu, gdyby 16-letni Piotr nie znalazł w pobliżu sporej łodzi i gdyby nie zachciało mu się floty, wojny ze Szwecją i wyrąbania sobie "okna na Europę", do którego przeniósł potem stolicę...

Drewniany pałac wytrzymał jakieś sto lat i trzeba go było rozebrać. A po 1812 roku Mikołaj I postanowił wybudować na wyspie dom inwalidów wojennych. Powstał interesujący zespół budynków, w którym mieściły się koszary dla nieżonatych żołnierzy, dom dla oficerów i rodzin, dom dla wdów, ochronka i szkoła dla sierot, bania, pralnia, kuźnia, stajnie, lodownie, budynki administracjne i mieszkalne dla obsługi. Dom prosperował całkiem nieźle do 1917 roku, kiedy skończył się dopływ pieniędzy i pensjonariusze byli zmuszeni do wyniesienia się w inne miejsca. W domu urządzono "miasteczko robotnicze", w którym w komunalnych mieszkaniach znalazło kąt aż 3000 ludzi (nie bardzo wyobrażam sobie, gdzie). Pokoik kommunałki został zresztą odtworzony w jednym z budynków (trzeba się umówić telefonicznie na zwiedzanie).





Dziś w zabudowaniach mieszczą się różne instytucje związane albo i nie z renowacją zabytków i muzealnictwem, ekspozycja dotycząca "gospodarstwa" (bogata kolekcja planów), wystawa kafli ceramicznych i... już.

Ale mimo wszystko warto tam pójść przy okazji zakupów w Izmajłowskim kremlu, albo jeśli ktoś mieszka w hotelach Alfa-Beta-Vega-Gamma-Delta, często wybieranych przez Polaków w podróżach służbowych. Miły spacer w ciekawym miejscu.

sobota, 20 kwietnia 2013

Czyn społeczny

Dziś w moskiewskich parkach i na ulicach pojawili się, zamiast Tadżyków, studenci z pędzlami, wiaderkami i grabiami,  w przedszkolach rodzice myli okna i naprawiali stoliki, w szkołach robili to uczniowie starszych klas. Łącznie podobno 1,3 mln ludzi, czyli co dziesiąty - "sprzątał swoje miasto".
Nie pamiętam "subbotikow" z moich wcześniejszych lat w Moskwie, ale kiedy przyglądałam się dziś radosnej bandzie młodzieży to... trochę im zazdrościłam.

Z tej zazdrości chyba też sobie okna umyję. Może zdążę przed prawosławną Wielkanocą?


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

To nie trawka się zieleni, tylko...

Niejaki Czeburaszka, kiedy udawał się do stróża na skład budowlany z misją defraudowania majątku publicznego, zagaił temat tak: "trawka się zieleni, ptaszki śpiewają... a my gwoździ nie mamy".
Stróż nie był skłonny do zachwytów nad przyrodą: "to nie ptaszki śpiewają, a brama skrzypi. I nie trawka się zieleni, a farba się wylała!".

Trawka się nie zieleni. Trawka przykryta jest na razie mocno jeszcze zmrożoną czarną skorupą osadów miejskich, spod której uciekają na wolność strumyczki wody. Strumyczki radośnie odparowują po drodze do kanałów burzowych, odsłaniając niewiele, wbrew pozorom, śmiecia i kup. Może dlatego, że zaspy przydrożne były jednak regularnie wywożone z miasta.
Farba pachnie olejno - to zapach wiosny w Moskwie (chyba się powtarzam) - brud na krawężnikach i prętach zbrojeniowych ogradzających trawniki pokrywa się kolejnymi żółtymi i zielonymi warstwami, płoty instytucji błyszczą na czarno.

Mam odruch wyłączania budzika, kiedy słyszę ptasie wrzaski z bzu rosnącego pod domem (zamiast dzwonka mam ustawione trele). Brama, o dziwo, nie skrzypi, skrzypią za to kółeczka w rolkach Młodej, muszę nabyć WD-40 chyba. Zawartość toreb w kształcie litery L została płynnie wymieniona, łyżwy powędrowały na pawlacz. Infrastruktura lodowiska w najbliższym parku nie została jeszcze usunięta, a na na deskorolkowej rampie zalegał śnieg, dzieciaki przeskakiwały więc nad lub pod bramką pobierającą opłaty za wejście na lód i śmigały po betonowej przestrzeni między bandami. Po parkowych alejkach jeździły matki z wózkami i staruszkowie o lasce - ale na rolkach. Dzieci na placu zabaw, nieptrzytomne od słońca, pozwalały każdemu przyłączyć się do berka czy ciuciubabki, niezależnie od dziecięcej "przynależności kastowej". 



W Srebrnym Borze ludzie w krótkim rękawku brodzili po kolana w topniejącym śniegu. Po drodze do pracy obcas po raz pierwszy w sezonie założonych czółenek chrupie rozkosznie, przebijając lód na kałużach.

Połowa kwietnia. Przedwiośnie.

sobota, 13 kwietnia 2013

Dom 2D

Odkryłam ostatnio na spacerze żart architektoniczny: budynek, który wygląda, jakby był zupełnie płaski. W 2D. Może i nie żart, po prostu działka była trójkątna... Wybudowano go w 1910 roku. Fajny jest...


Ponieważ znani mi tubylcy, jak większość rdzennych mieszkańców każdego miasta, guzik wie o moskiewskich ciekawostkach, odkrywam strony typu moscowwalks.ru czy mosprogulka.ru i mam zamiar na kilka spacerków się zapisać.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Szkolny pamiętnik

- No, jak tam było dzisiaj w szkole?
- Codziennie zadajesz to samo pytanie! Czemu cię tak interesuje wszystko, co jest związane z MOJĄ szkołą?
- Bo mnie interesuje wszystko, co jest z Tobą związane.
- Echhh. Chyba zacznę pisać szkolny pamiętnik dla ciebie! Dzienniczek z pracą domową!
- Nie z pracą domową! Napisz mi, co się wydarzyło, co cię zaciekawiło, zaskoczyło, zmartwiło, co przeskrobał Grisza...
- Świetny pomysł! Będę zapisywać wszystkie przekleństwa, których tego dnia używał!


Eeee... to może ona nie pisze tego pamiętnika...

środa, 10 kwietnia 2013

Lurkmore.to


«
Wszyscy jadą do Moskwy! Tak jakby była z gumy!
»
— film "Moskwa nie wierzy łzom"
«
Moskwa to miasto, w którym przyjezdni nie lubią przyjezdnych.
»
— Anonim
«
Najlepszy widok na to miasto jest z bombowca.
»
— Brodski

Moskwa (mord. konopie, krowia woda, chin. 莫斯科, podatek od czapki, inaczej Default City, Stolica, Niezgumy, Niezgumowo, Białokamienna, Złotogłowa, Tronowa, Ponajechowsk, Nierosja, Moskwabad, Mojszkwa, Baturinsk, MSK, Sobianinsk) - miasto-państwo, okupujące Rosję. Rosja, nazywana Zamkadziem i zamieszkana przez Zamkadziaków, płaci daninę na rzecz okupanta. 
Moskwa jako stolica świata. Kula w próżni.
Jest to jedyne miasto w tym kraju, które nie pretenduje na miano stolicy, bo już nią jest. Jedyne miasto na Ziemi, które leży po wewnętrznej stronie MKAD. Mimo statusu miasta i stolicy uznawana jest zwykle za wiochę (zwłaszcza przez mieszkańców Stolicy Kultury*). Zamieszkała głównie przez ludy z Kaukazu i Azji Środkowej. Latem 2010 ich liczba przekroczyła wartość krytyczną, a wspólna aura zwierzaczków wywołała ich GORĄCE lato. Dzięki dużej ilości pożywienia i rozrywek za obwodnicę można nie wyjeżdżać latami  przez całe życie.
Do Zamkadzia, ze względu na specyfikę rosyjskiej topologii, nie należy Stolica Kultury, a także droga, która ją łączy z Niezgumowem.
Każdy Zamkadziak wie od kołyski, że durni moskowici ni cholery nie pracują, a tylko przekładają papierki i bawią się za kasę wyssaną z prostych Rosjan, leżą na sobolich futrach i smakują homary ze złotych talerzy. Moskwianie, ze swej strony, są pewni, że za MKADem żyje ciemne chłopskie bydło, co nie wyciera gówna z łapci, ni cholery nie pracuje, a tylko chla samogon, leżąc w chlewach i budując chytre plany ponajechania. 

Uwaga: Default City: jeżeli gdzieś w Community.gifuseless_faq zadawane jest pytanie na temat jakiejś miejskiej infrastruktury (np. "dlaczego dziś są takie korki?") i nie podane jest miasto, to autor miał na myśli Moskwę. Nie przyszło mu po prostu do głowy, że w innych miastach też bywają korki. Albo nawet że istnieją inne miasta.


Całość tekstu jest wolnym tłumaczeniem ze skrótami ze strony www.lurkmore.to/Москва. Ilustracje i cytaty pochodzą z tej samej strony. Tekst na żółto tylko udaje oryginalne linki.
*Stolica Kultury to inna nazwa Petersburga.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Anton Czechow

Właściwie obok domu Nakromfinu, tyle że niespełna pół wieku wcześniej, przez cztery lata mieszkał młody lekarz z matką i rodzeństwem - Anton Pawłowicz Czechow. Lekarz i uznany  już wówczas pisarz. Zajmował sympatyczny dom-komodę, jak go nazywał, w "liberalnym", czerwonym kolorze.
Piętrowy budynek wydaje się dość ciasny dla sporej rodziny i lekarza z prywatną praktyką, na potrzeby muzeum rozbudowano go o hall na parterze i salę wykładową na pięterku. Obowiązują muzealne papucie, a pani sprzedająca bilety cieszy się, że "dziś nie ma żadnych wycieczek". 
Pilnująca ekspozycji kobitka wręczając nam karty z opisem sali zrobiła głęboki wdech, uroczyście rozpoczęła, że "pomieszczenie to powstało po połączeniu istniejących tu wcześniej służbówek i kuchni, ekspozycja przedstawia..." - aha, pomyślałam sobie, znów nieoczekiwanie będę miała pełną obsługę przewodnika - ale pani, po tak obiecującym wstępie, zrobiła wydech i wróciła do swojej robótki na drutach.
Niczego nowego się o Czechowie nie dowiedziałam. O życiu w latach osiemdziesiątych XIX wieku też nie, w końcu w kilkunastu już chyba muzeach-mieszkaniach z tego mniej-więcej okresu już byłam. Fascynuje wciąż tylko, że wszyscy się wtedy znają - Czechow, Tołstoj, Gorki, Lewitan, Szalapin - ten ostatni zresztą mieszkał prawie vis-a-vis, fascynują też "oczywiste" umiejętności wynikające z "dobrego wychowania" w tamtych czasach: w "dobrym" domu musiał być instrument - fortepian czy pianino, na którym ktoś musiał umieć grać, wypadało umieć malować czy rysować, banalne listy ozdabiane były skomplikowanymi akwarelami.

Tak sobie myślę... Moskwą się zachłysnęłam i przez ostatnie cztery lata naprawdę dużo w niej widziałam i wiele się nauczyłam. Cały czas zachowuję się w niej jak turystka, która musi zobaczyć, poznać, poczuć jak najwięcej. Kiedy poznaję kogoś nowego tutaj, zawsze zadaję mu pytanie: powiedz, gdzie ja jeszcze w Moskwie nie byłam? Czasami (coraz rzadziej!) udaje mi się uzyskać odpowiedź. 
Takie zwiedzanie, szukanie, szperanie uzależnia.

Po powrocie "do kraju tego" zamierzam zwiedzić jak najdokładniej Warszawę. Do tej pory tylko w niej mieszkałam, zachwycając się w przelocie, ale zostawiając sobie szczegóły "na później", które nigdy nie nastąpiło. Teraz, kiedy wiem, że stolyca jest malutka, przytulna, wszędzie w niej blisko i człowiek nie musi się spieszyć (ha, ha, ha, ha!), będę te szczegóły smakować. A kiedy ostatnio zaglądałam do szufladki varsavianistów w katalogu na Koszykowej, to nie była ona wcale tak wypełniona, żebym nie dała rady tego przeczytać...

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Dom Narkomfinu

Narkomfin to nie jest żaden ośrodek odwykowy, tylko wcześnosowiecki odpowiednik Ministerstwa Finansów. W 1931 roku wybudował sobie coś  pośredniego między hotelem robotniczym a służbowym budynkiem mieszkalnym, co autor projektu, Mojżesz Ginnzburg, nazywał "jednostką mieszkaniową typu przejściowego". Słyszymy tu Le Corbusiera? "Typ przejściowy", bo zachowano podział na mieszkania, ale...

ale były to mieszkania nietypowe. W całym, dość sporym, budynku kilka tylko mieszkań ma 4-metrowe kuchnie. Reszta wyposażona jest w aneks kuchenny, albo "moduł kuchenny", gdzie można było sobie co najwyżej jajko ugotować. Jeśli ktoś życzył sobie przygotowania indywidualnego przyjęcia, to mógł skorzystać z kuchni na końcu wspólnego korytarza, jak w akademiku. Korytarz zresztą miał służyć jako miejsce spotkań i życia wspólnotowego, a kuchnie miały być zbędne, bo budynek połączony był przeszkloną galeryjką z "domem komunalnym", w którym była m.in. doskonała stołówka. Mieszkańcy jednak okazali się niereformowalni i obiady ze stołówki brali chętnie, żeby... spożyć je w ciszy własnego mieszkania, a żeby było w nim więcej miejsca na stół, zbędne graty wystawiano na przestronny przecież korytarz...

Mieszkania były (są) dwupoziomowe, składają się z niskich (2,30 m.) sypialenek i widnego, przestronnego pokoju dziennego o wysokości 5 metrów i z przeszkloną ścianą. Na dachu jeden ze współautorów projektu urządził sobie 48-metrowy "penthouse" z fajnym widokiem - zresztą, z widoku mogli (tylko nie bardzo chcieli) korzystać wszyscy mieszkańcy, bo dach był użytkowy.

"Dom komunalny" mieścił salę gimnastyczną, stołówkę, pralnię i przedszkole z grupą żłobkową (miały się mieścić w innej przybudówce, ale projekt nie został do końca zrealizowany), a także garaż.

Eksperyment okazał się nieudany, ludziom się komuna nie spodobała. Dziś jeszcze dom jest zamieszkany przez kilkanaście młodych zwykle osób o artystycznym zacięciu, jest też jakiś squat, który urządzili sobie bezdomni. Budynek grozi zawaleniem. Wykonawca od samego początku twierdził, że bloczki z lekkiego tworzywa, wypełniające konstrukcję, będą wymagały corocznego doszczelniania - od 80 lat nikt tego nie zrobił. Zabytek jest w katastrofalnym stanie, i znalazł się podobno inwestor, który chce go ratować - czy zdąży dogadać się z właścicielem?




środa, 3 kwietnia 2013

Czarodziejka

"Czarodziejka" to mało znana i rzadko wykonywana opera Czajkowskiego. O ile taki los może być zrozumiany w przypadku oper przed "Eugeniuszem Onieginem", o tyle autor "Śpiącej Królewny" czy V Symfonii, świadomy i dojrzały, nie powinien popełnić gniotu. A za gniot "Czarodziejkę" uznawano. Może miała pecha do reżyserów?

Fakt, że dla mojego niewyrobionego ucha była trudna muzycznie. Nie wyszłam z teatru, nucąc zasłyszany motyw, a oparte na ludowych melodie chóru podobały mi się bardziej, niż pełne pasji duety solistów. Ale historia była fascynująca i całkiem ponadczasowa, a postacie niejednoznaczne - nie było tam dobrych ani złych. Tytułowa Czarodziejka walczyła o przetrwanie, korzystając ze swych wdzięków. Zazdrosna żona broniła honoru rodu. Książęcy syn młody był, głupi, i serce miał gorące, ale dobre, i lud go kochał.


A Bolszoj musi być trudnym miejscem. Z jednej strony to wizytówka, "must see" dla turystów, którzy melomanami nie są, a do Bolszoja muszą iść (i nie mają żadnych oporów, żeby wybiec po palto, zanim jeszcze przebrzmią ostatnie dźwięki finału). Turysta "lubi tylko te piosenki, które zna", więc trzeba mu pokazywać "Dziadka do orzechów" i "Gisel", i "Turandot". Przepych widowni nie pozwala na zbytni ascetyzm dekoracji. A z drugiej strony - to marka, pierwsza scena kraju, wzorzec z Sevres, i nie może odgrzewać niezmiennych od czasów carskich kotletów, nawet jeśli przepis na nie jest sprawdzony od pokoleń.

Chętnie pójdę na Nową scenę, skoro "historyczną" mam już odhaczoną. Bo Bolszoj to coś więcej, niż kolumnowy portyk, cztery konie i loże widowni...

wtorek, 2 kwietnia 2013

Muzeum żydowskie

Niedawno zupełnie, zaledwie kilka miesięcy temu otwarte muzeum robi piorunujące wrażenie z bardzo wielu względów. Najbardziej chyba przypomina Centrum Kopernik, przy czym jest wyjątkowo multimedialne, a mieści się w dawnej zajezdni autobusowej, zabytkowym kompleksie budynków, stosunkowo niedawno przekazanym miejscowej gminie żydowskiej. Gmina wykorzystuje go wspaniale, dla dobra całej okolicznej ludności - w dawnym biurowcu działa centrum sportowo-rozrywkowe z basenem, w połowie garażu centrum animacji kultury "Garaż" z fascynującymi wystawami i wydarzeniami artystycznymi, a druga połowa posłużyła właśnie do stworzenia Muzeum i Centrum Tolerancji.

Styl high-tech, w którym utrzymane jest Muzeum, świetnie pasuje do stuletniej czerwonej cegły i nitowanych elementów konstrukcyjnych, a open space z wydzielonymi delikatnie strefami funkcjonalnymi i bez sufitu daje wrażenie wielkiej przestrzeni, niemalże cybernetycznej, w której można sobie dowolnie surfować. I tu ważna uwaga: warto właśnie surfować samodzielnie, w swoim tempie, przechodząc do tych "linków", które wydadzą nam się interesujące, a nie zamawiać wycieczkę. To rzecz bardzo nietypowa dla rosyjskich muzeów, ale tu właśnie jest istotne. Albowiem ponieważ przewodnicy tutejsi nie mają wbudowanego guziczka "play", odpowiadającego za wysoce profesjonalną wypowiedź na temat nowożytnej historii judaizmu w Rosji i ZSRR. Nie mają też specjalnej wiedzy na ten temat. Przewodnicy tutejsi mają dredy albo kolorowe podkolanówki i umieją naciskać guziczki "play" w multimedialnych prezentacjach i pokazywać bajery, i na tym tak naprawdę kończą się ich kompetencje.

Z bajerów mamy wszystko. Mamy taki trochę przerośnięty tablet, na którym można znaleźć, połączyć i posłuchać w jidisz i/lub po herbajsku przysłowia czy powiedzonka żydowskie (spodobało mi się zwłaszcza "a żeby ci wszystkie zęby powypadały, a jeden by został, żeby bolał!", są tablety zwykłej wielkości, w których można dowiedzieć się o historii diaspory żydowskiej na całym świecie, wskazując odpowiednie miejsce na mapie, mamy elektroniczny wskaźnik do czytania Tory, na stolikach kawiarnianych leżą gazety, których strony można przekładać pociągnięciem palca. Przy szabasowym stole siedzi hologramowa rodzinka - jeśli dotkniemy świecy, mama z córką zapalą ją i odmówią modlitwę (a my dowiemy się, że świece zapala się 18 minut przed zachodem słońca), jeśli kieliszka - ojciec rozleje wino, jeśli spróbujemy odkryć ściereczkę na koszyku - ojciec odkryje i rozłamie chałki. U krawca można zrobić sobie zdjęcie i przymierzyć różne rodzaje strojów (a potem odebrać taki fotomontaż w muzealnym sklepie), na targu w beczce z ogórkami odbijają się twarze handlarzy, sztetl, jednym słowem. 
Część poświęcona II WŚ z dwóch powodów musiała być monumentalna: pierwszy to, oczywiście, Zagłada, drugi to II WŚ w świadomości Rosjan. Na wielkim kinowym ekranie wyświetlane są świadectwa ocalałych, fragmenty filmów i zdjęć z masowych mordów, ale i chwila zatknięcia czerwonego sztandaru na Reichstagu, a obok stoi T-34 (współprojektowany m.in. przez Adolfa Dicka), przy wyrastających z podłogi "mikrofonach" rodem z Teletubisiów można posłuchać napisanych przez Żydów wojskowych piosenek (m.in. słynnej Katiuszy). Osłonięte jest miejsce zadumy, w którym można zapalić świeczkę za pomordowanych.


Bardzo enigmatycznie zaznaczono losy rosyjskich Żydów po wojnie. W typowej "chruszczowce" hologramowemu dziadkowi i babci wnuczka w pionierskiej chuście czyta o "spisku lekarzy", a o pochodzeniu rodziny świadczą chyba tylko wybór dzieł Szolema Alejchema czy otrzymana właśnie paczka z Ameryki. Młodzi ludzie opowiadają sobie dowcipy, jak to podczas egzaminu adept historii chwali się swoją dobrą pamięcią: "mam 8 dni, i stoi nade mną jakiś stary Żyd, który właśnie odciął mi drogę do studiów doktoranckich", czy jak to Rabinowicz na pytanie o to, czy nie chce emigrować, odpowiada "A po co? Tu mi też źle". 

Pieriestrojka i nowa, dziwna rola "post-radzieckich" Żydów - nie ma dla nich miejsca w nacjonalistycznej rzeczywistości narodów, które właśnie odzyskały prawo do samostanowienia, raz - bo to przedstawiciele obcej nacji, dwa - bo to nosiciele kultury rosyjskiej, "zaborczej". 

Duże wrażenie robi film 5D o dziele Stworzenia, zwłaszcza szarańcza, wrednie cykająca tuż za uchem, i dobrze odczuwalne trzęsienie ziemi. Film wyświetlany jest w specjalnej sali kinowej w centralnym punkcie muzeum. Po drugiej stronie ściany jest centrum tolerancji, w którym można na tabletach zrobić sobie psychotesty o własnej tolerancyjności czy wirtualnie przedyskutować filmy o przybyszach z Kaukazu czy niepełnosprawnych, a nad salą mieści się lektorium, do którego zapraszane są m.in. znane feministki.

Warto, zdecydowanie warto tam pójść. Zarówno dla historii Żydów w Rosji (NB, czy wiecie że zaczyna się ona tak naprawdę od zaborów? Bo wszak ziemie Katarzyna II przejęła z dobrodziejstwem inwentarza, czyli z Żydami, których w Rosji wcześniej prawie nie było...), jak i dla samego muzeum, które jest ciekawie zrobione. Na tyle ciekawie, że nawet moja zblazowana córka się tam nie nudziła.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Przedstawienie wielkanocne

Rezurekcji w Moskwie nie ma. Jest Msza o 8.00, polska.
A po rosyjskiej Mszy o 10.00 było przedstawienie wielkanocne, tak się właśnie nazywało - przedstawienie. Brali w nim udział bardzo różni ludzie: młodzież z parafii, zespół tańca hiszpańskiego, nieduży zawodowy zespół teatralny, dwie śpiewaczki operowe, i całość była dość zaskakująca. Właściwie rzecz dotyczyła Judasza i Kajfasza - choć być może zdawało się tak dlatego, że ci dwaj wykazywali się największym kunsztem aktorskim. Mojej Młodej się podobało, i to na jej właśnie prośbę (widziałyśmy bowiem końcówkę przedstawienia w Niedzielę Palmową) zostałyśmy dłużej. A Młodą jest trudno zadowolić...